Porównaj oferty operatorów pod Twoim adresem
oszczędź do 50%

 
 
 
Artykuly

Urządzenia mobilne w szkołach: Historia porażki

Polski rząd już kilka razy obiecywał, że wyposaży uczniów w darmowe laptopy i inny sprzęt elektroniczny do nauki. Nic z tego nie wyszło. Uczniowie z pewnością powitaliby taki sprzęt z otwartymi ramionami. Ale czy chcą go nauczyciele?

Dzisiaj, jak co roku, dla milionów dzieci i nastolatków w Polsce zabrzmi pierwszy powakacyjny dzwonek. Przez kilka kolejnych miesięcy szkoły i klasy zapełnią się uczniami podstawówek, gimnazjów i liceów.

Początek roku szkolnego to już od wielu lat czas żniw nie tylko dla wydawców podręczników, edukacyjnych programów multimedialnych oraz producentów zwykłych kredek. To także okres koniunktury dla producentów sprzętu elektronicznego, którzy w Internecie i innych mediach intensywnie reklamują oferowane przez siebie komputery lub tablety, jako urządzenia idealnie odpowiadające potrzebom dziecka w szkole. Niestety, sporo z nich wcale nie różni się od konkurencyjnych modeli i jest to głównie chwyt marketingowy. Wszak „specjalistyczne” urządzenia muszą być droższe od zwykłych.

Część rodziców, skuszona promocjami i ofertami kupuje te produkty, licząc na to, że istotnie pomogą one ich pociechom w zdobywaniu wiedzy. Przy okazji wydają na to pieniądze, które zamieniają się w zyski producentów liczone w milionach złotych.

Falstart za falstartem

Przyglądając się wydatkom na elektroniczne uzbrojenie dzieci idące do szkół polskie władze doszły niegdyś do wniosku, że powinny pomóc rodzicom w odpowiednim wyposażeniu ich pociech i przygotowaniu dzieci do życia w pełnym nowoczesnych technologii świecie, w którym bez znajomości komputera i Internetu nie da się już funkcjonować chociażby na rynku pracy.

W ten sposób w 2008 roku powstał pomysł, by każdemu z uczniów polskich szkół dać za darmo laptop. Bardzo szybko okazało się, że rząd wyraził się nieprecyzyjnie, bo w gruncie rzeczy nie chodziło o każde dziecko, lecz jedynie o te, które chodzą do gimnazjów. Ale dobre i to. Polacy z zaciekawieniem (największym wśród rodziców gimnazjalistów, co nietrudno zrozumieć) czekali na realizację projektu. W kancelarii premiera powstał specjalny zespół do spraw „informatycznej rewolucji w szkołach”, a na informatyczne szkolenie nauczycieli wydano, bagatela, 16 milionów złotych.

img-school-children-6Wkrótce potem okazało się, że świeżo nabytych umiejętności posługiwania się komputerem i Internetem nauczyciele nie będą mieli okazji sprawdzić. Podobnie zresztą jak ich uczniowie. Równie nagle, jak projekt laptopa dla gimnazjalisty powstał, zapadł się pod ziemię. Rząd, pytany kilka miesięcy później o przyczyny śmierci szczytnej koncepcji wyposażenia uczniów w komputery odpowiedział krótko: Kryzys.

Przez kilka kolejnych lat wokół koncepcji darmowych komputerów w szkołach panowała cisza jak makiem zasiał. Ale w roku 2011 projekt powrócił, choć miał nieco inną twarz. Nie chodziło w nim już o laptop, ale o netbook (miniaturę laptopa z ekranem ok. 10 cali, którego głównym zastosowaniem jest przeglądanie Internetu i praca z plikami tekstowymi), i nie dla gimnazjalisty, a dla pierwszoklasisty.

Nowa koncepcja zakładała, że każdy uczeń pierwszej klasy podstawówki dostanie na własność bezpłatny netbook. Taki sam sprzęt miał otrzymać każdy kolejny rocznik rozpoczynający naukę w szkole.

Projekt od samego początku budził wątpliwości i wyglądał na mało dopracowany. Co prawda tym razem wskazywano konkretne źródło sfinansowania – pieniądze w wysokości miliarda złotych miały pochodzić z opłat koncesyjnych od operatorów telekomunikacyjnych – jednak pozostałe elementy wyglądały na nieprzemyślane. Dziennikarze pracujący obecnie dla Teleguru byli na konferencji prasowej, którą w sprawie projektu zorganizowało Ministerstwo Infrastruktury. Prowadząca ją wiceminister Magdalena Gaj (dzisiaj szefowa Urzędu Komunikacji Elektronicznej) nie potrafiła wówczas odpowiedzieć na podstawowe pytania. Na przykład takie, dlaczego przeznaczone dla uczniów komputery to netbooki, które nie są wyposażone w napędy DVD, podczas gdy większość używanych wówczas programów dydaktycznych i edukacyjnych była dostępna właśnie na nośnikach CD i DVD. Ministerstwo oszacowało też koszt jednego netbooka na około 400 złotych, podczas gdy przeciętna cena podobnego komputera wynosiła wtedy około 1500 złotych, a więc nawet przy ogromnym rządowym zamówieniu nie udałoby się uzyskać u producenta tak niskiej ceny, choćby pochodził on bezpośrednio od niszowych wytwórców z Chin.

news-rokszkolny-3Wszystkie te pytania i wątpliwości okazały się niedługo później niezbyt istotne, bowiem projekt netbooka dla ucznia, podobnie jak jego poprzednik, utknął w ministerialnych korytarzach. Nieco później wyszło na jaw, że jak zwykle chodziło o pieniądze. Wspomniany wcześniej miliard złotych operatorzy mieli przekazać na cele programu pod warunkiem, że rząd podaruje im zapłatę kolejnych dwóch miliardów. A na to koniec końców nie zgodził się pilnujący państwowej kasy minister finansów. Znowu więc skończyło się na obietnicach.

Bez rządu łatwiej?

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby koncepcja wyposażenia młodzieży szkolnej w darmowe komputery pojawiła się znowu. Jest to bowiem idea chwytająca za serce kochających dzieci Polaków i potrafi przynajmniej na krótki okres poprawić wizerunek każdej ekipy rządzącej. Ale zapewne równie szybko zostanie porzucona, bo jest to jedna z koncepcji, które o wiele łatwiej ogłosić niż zrealizować.

Tymczasem rodzi się pytanie, czy do wyposażenia każdego pierwszoklasisty w komputer konieczna jest interwencja rządu? Być może nie. Są przykłady, zarówno za granicą, jak i na naszym podwórku, które dowodzą, że można dojść do celu zupełnie inną drogą.

Poza granicami Polski od kilku lat funkcjonuje fundacja o nazwie One Laptop Per Child (OLPC), której dzieckiem jest komputer o nazwie XO. Mowa o niewielkim edukacyjnym netbooku zamkniętym w odpornej na wstrząsy i zalanie obudowie, który świetnie sprawdza się w szkolnych zastosowaniach, a koszt jego produkcji nie przekracza 100 dolarów (ok. 350 zl). Dzisiaj z takich komputerów na całym świecie korzystają tysiące dzieci w krajach ubogich, gdzie dostęp do nowoczesnych urządzeń i technologii jest praktycznie niemożliwy dla większości najmłodszych obywateli.

Nieco inną koncepcją podobnego typu jest realizowany przy współpracy z Intelem program o nazwie Classmate PC. W tym przypadku mamy do czynienia z tak zwanym modelem referencyjnym – zewnętrzne firmy działające na lokalnych rynkach mogą otrzymać od Intela licencję na to, by produkować własne komputery dla szkół na bazie Classmate PC.
img-school-children-3Trzeba przyznać, że program się sprawdził. Swoistym rekordem było zamówienie przez rząd Wenezueli miliona komputerów typu Classmate PC na potrzeby tamtejszych szkół. Koncepcja trafiła także do Polski. W 2009 roku wspomnianą licencję od Intela uzyskała firma NTT i w ramach projektu ″Razem do pierwszej klasy″ dostarczyła tanie netbooki do niektórych szkół podstawowych w Katowicach, Sosnowcu, Wrocławiu i Warszawie.

Innym dobrym przykładem z naszego podwórka może być gmina Jarocin. Jej samorządowe władze za 1.5 miliona złotych wzięły w leasing 850 edukacyjnych netbooków. Na ich bazie stworzono 29 mobilnych pracowni komputerowych, które obsługują 26 lokalnych szkół podstawowych i gimnazjów. Pracownie mogą być w łatwy sposób uruchamiane w dowolnych klasach, w zależności od potrzeb.

Ostatni dowód na to, że do informatyzacji szkół i udostępnienia komputerów uczniom nie potrzeba wielkich zapowiedzi i pomocy rządu jest Warszawa. Władze samorządowe stolicy w marcu 2014 roku uruchomiły program o łącznym budżecie 6.5 miliona złotych, w ramach którego uczniowie warszawskich gimnazjów mogą ubiegać się o otrzymanie za darmo przenośnego komputera. Trzeba jednak spełnić kilka warunków – wykazać się wysokimi ocenami w nauce i pochodzić z rodziny, w której dochód na jedną osobę nie przekracza kwoty 1270 złotych netto.

Wąskie gardło – nauczyciel?

W toczącej się od lat dyskusji na temat informatyzacji szkół i wprowadzenia uczniów w świat nowoczesnych technologii pojawiają się często głosy mówiące o tym, że mamy do czynienia z problemem, używając języka informatycznego, software’owym, a nie hardware’owym. Innymi słowy nie chodzi do końca o to, że uczniowie w szkołach nie mają wystarczającej liczby komputerów, a niektóre z placówek wciąż są odcięte od Internetu. Prawdziwym problemem, który rozwiązać będzie znacznie trudniej niż braki sprzętu, jest opór i niechęć nauczycieli do stosowania komputerów lub Internetu w procesie nauczania. Niektórzy z pedagogów, szczególnie ci nieco starszej daty, nie rozumieją do końca korzyści płynących z zastosowania na lekcjach narzędzi informatycznych. Poza tym umiejętności obsługi komputera, Internetu lub tabletu są u wielu pedagogów niewielkie, i to rodzi naturalną obawę o utratę autorytetu w oczach uczniów, którzy często przerastają swoich nauczycieli w zakresie cyfrowych kompetencji.

img-school-classroom-3Nawet jeśli taka opinia jest prawdziwa, to sami nauczyciele są skłonni bronić swoich kolegów, którym zarzuca się braki w umiejętnościach informatycznych.

Uważam, że barierą w wykorzystaniu komputerów na lekcjach są dwa czynniki –  zarówno opór i niechęć samych nauczycieli do wykorzystywania takich narzędzi w prowadzeniu zajęć jak i możliwości techniczne szkoły – mówi Jacek Zowczak, nauczyciel w jednej ze szkół w Garwolinie. – Sprzęt, który szkoły otrzymały kilka lat temu jest już przestarzały, szkół nie stać na zakup nowego. Zniechęca to nauczycieli do wykorzystywania źle działającego sprzętu do wspomagania procesu nauczania niezależnie od przedmiotu, który prowadzą.

news-rokszkolny-2

Jak nie wiadomo, o co chodzi…

…to chodzi o pieniądze – tak mówi jedno z popularnych polskich porzekadeł. Teleguru wysłało do Ministerstwa Edukacji Narodowej mail z pytaniem, czy w najbliższym czasie przewidziana jest kolejna próba zrealizowania projektu darmowego wyposażenia uczniów w sprzęt komputerowy. Niestety, do momentu opublikowania tego tekstu nie otrzymaliśmy odpowiedzi.

Można się zastanawiać, czy rządowa pomoc rzeczywiście jest konieczna przy informatyzacji polskich szkół. Nauczyciele nie mają co do tego wątpliwości – jest konieczna.

Moim zdaniem taki program jest bardzo potrzebny – mówi Jacek Zowczak. – Brak pieniędzy potrzebnych do wyposażenia szkół w sprzęt jest wciąż poważną barierą. Ponadto co kilka lat taki sprzęt należy odnawiać, co także oznacza wydatki. W Internecie funkcjonują bardzo dobre portale z odpowiednimi materiałami edukacyjnymi, ale korzystanie z nich też nie jest bezpłatne.

Jacek Zowczak podkreśla, że pieniądze są potrzebne nie tylko na zakup komputerów lub dostęp do płatnych usług edukacyjnych w Internecie.

Uważam, że nie we wszystkich szkołach narzędzia technologiczne (Internet, sprzęt komputerowy, oprogramowanie edukacyjne) są wykorzystywane w procesie edukacji dzieci. W naszej szkole w dużej mierze wykorzystujemy technologię informacyjną w edukacji. Jednak aby to robić trzeba mieć bardzo dobrze przygotowaną kadrę. A nie oszukujmy się – dobrze przygotowana kadra pedagogiczna to też pieniądze.

Rozmówca Teleguru zwraca uwagę na wątek, który rzadko pojawia w dyskusjach na temat informatyzacji polskich szkół.

Uważam, że w szkołach powinny być tworzone etaty administratorów sprzętu komputerowego

tak by wszystko było sprawne i działało szybko.

Wydaje się, że Zowczak ma wiele racji. Trzeba pamiętać, że sprzęt komputerowy w szkołach jest używany przez dzieci i służy do nauki, jest więc stale narażony na usterki. Naprawianie i konserwowanie go przez zewnętrzne serwisy komputerowe, choćby działały one najsprawniej musi prowadzić do sytuacji, w której kilka lub nawet kilkanaście komputerów nie może służyć dzieciom na zajęciach z powodu napraw. Pracujący na miejscu w szkole specjaliści mogliby rozwiązać ten problem. Ale trzeba im oczywiście zapłacić i tutaj znowu pojawia się problem pieniędzy.

news-rokszkolny-1Na koniec pozostaje rozważenie jeszcze jednego, tymczasowego rozwiązania. Według statystyk ponad 90 procent dzieci w Polsce używa komputera w domu. Można się domyślać, że duża część tego sprzętu to rozmaite urządzenia przenośne. Może więc dzieci mogłyby przynosić do szkoły swoje własne komputery i wykorzystywać je do nauki podczas lekcji? Niestety, Jacek Zowczak od razu dyskwalifikuje takie rozwiązanie.

Z taką koncepcją mogą być poważne problemy – tłumaczy nauczyciel z Garwolina. – Chodzi przede wszystkim o uszkodzenia sprzętu i kradzieże. Lepszym rozwiązaniem jest korzystanie z komputerów szkolnych. Zatem dzieci i młodzież nie powinny przynosić sprzętu komputerowego do szkoły, tym bardziej że każdy przynosiłby inny sprzęt z innym oprogramowaniem i trudno byłoby prowadzić zajęcia w odpowiednio zorganizowany sposób.

Wydaje się, że w przypadku sprzętu używanego na własną rękę przez dzieci w szkołach problemem jest też niechęć nauczycieli, którzy postrzegają prywatne komputery jako narzędzie nadużyć i odwracania uwagi uczniów od tematów lekcji. To jednak też można by było w pewien sposób kontrolować, np. wymuszając na uczniach chcących notować na komputerach instalację dodatkowego oprogramowania (większość laptopów w Polsce działa na Windowsie), które blokowałoby dostęp do niektórych funkcji urządzenia (np. gier). Oczywiście, uczeń miałby wybór, czy zgodzi się na takie rozwiązanie. Jeśli nie, to nadal mógłby korzystać z klasycznych książek i zeszytów.

Czy tablety lub smartfony mogą być rozwiązaniem?

Jeżeli przenośne komputery przynoszone przez uczniów z domu do szkoły nie wchodzą (przynajmniej na razie) w grę, to może sytuację mogłyby uratować smartfony lub tablety? Ze statystyk prezentowanych w infografice w tym artykule wynika, że ponad 70 procent młodzieży szkolnej korzysta obecnie na co dzień z takich urządzeń. Zestawienia statystyczne wskazują też, że prawie 40 procent nauczycieli w polskich szkołach zgadza się na używanie przez uczniów urządzeń mobilnych, głównie smartfonów. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż w przewadze są szkoły, w których korzystanie z podobnych urządzeń jest ograniczane, a w niektórych placówkach wręcz surowo zakazane.

img-school-children-1Poza tym powstaje pytanie o przydatność w obecnym systemie kształcenia przenośnych urządzeń w rodzaju smartfona lub tabletu. Trzeba pamiętać, że zazwyczaj są to urządzenia pozbawione tradycyjnej klawiatury, w dodatku większość z nich działa na Androidzie lub iOS, więc ich kompatybilność z programami dostępnymi dzisiaj w szkole jest znikoma. Dlatego ten rodzaj urządzeń mógłby znaleźć zastosowanie jedynie w pierwszych klasach szkół podstawowych, gdzie od uczniów nie wymaga się jeszcze tworzenia skomplikowanych projektów w rodzaju rozbudowanych tekstów czy prezentacji.

Wygląda więc na to, że jeszcze długo nie doczekamy się sytuacji, w której każdy z uczniów polskiej szkoły w swoim plecaku będzie nosił, oprócz tradycyjnych przyborów i podręczników, przenośny komputer lub tablet. Historia wskazuje, że w kwestii powszechnego wyposażenia szkół w sprzęt informatyczny nie można liczyć na centralne władze. Pozostaje nadzieja w inicjatywach lokalnych, bo przykłady wskazują na to, że mogą one znacznie sprawniej rozwiązać problem. Trudno jednak liczyć na to, że każdy samorząd przeprowadzi udany projekt informatyzacji szkół na swoim terenie.

Może się więc zdarzyć, że za kilka lat informatyczna mapa polskiej edukacji będzie przypominała raczej kraj tysiąca wysp, niż jeden zwarty kontynent.

 

Źródło: własne

Subskrybuj
Powiadom o
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Back to top button